Praca, przekraczająca zazwyczaj 8 godzin, rodzina i jej potrzeby (stąd wieczny brak kasy), często wiek i zdrowotne dolegliwości - wszystko to sprawia, że ulubionej rozrywce, rekreacji czy pasji nie możemy poświęcić wiele czasu, a jeszcze mniej pieniędzy. Stąd i nasze, bardzo częste - powiedzmy szczerze - niedostatki w sztuce wędkowania, za które miłość własna każe nam winić sprzęt. A tylko częste "moczenie kija", pozwoli nam - jak pisał Wacław Strzelecki - "czytać rzekę i rozumieć ryby". Bez tysięcy prób i porażek, nieczęstych sukcesów, nie staniemy się profesjonalistami pełną gębą, umiejącymi między innymi także odróżnić sprzęt lepszy od gorszego. I tak koło się zamyka. Dlatego posłuchajmy wskazówek i rad na temat, jak określić swoje potrzeby, jak odróżnić sprzęt zły od dobrego, jakie cechy powinien posiadać sprzęt dobry i po czym poznać ten gorszy. Dodajmy do tego osobiste predyspozycje, doświadczenia i nawyki, abyśmy nie dali się zwieść marketingowemu bełkotowi, jakiego pełno w reklamach otwartych i ukrytych. Starajmy się być znawcami sami dla siebie, zbierając najmniejsze okruchy wędkarskiej wiedzy i uzupełniając swoją wiedzę, wiedzą innych. I kilka informacji otrzymanych ostatnio od JMK na temat zamierzonego cyklu. Obejmie on około 7 do 10 odcinków o wędziskach, kilka (około 3 - 5) o kołowrotkach oraz 1-2 o pozostałym sprzęcie (haczyki, żyłki itp.). JMK zaznacza, że są to tylko jego zamiary i przewidywania. Osobiście jestem jednak trochę przerażony zakresem opracowania autora i jego (sądząc po treści odcinka drugiego), jakby nadmiernie akademickim podejściem do tematu, mogącym znudzić mniej dociekliwych czytelników Nie spodziewałem się również, że aż tyle uwarunkowań może mieć wpływ na moje wędkowanie. Jednak dobrze pamiętam, że kiedy przed wielu laty jeszcze łowiłem tylko na spławik lub grunt zawsze dziwiłem się że najwięcej ryb udawało mi się złowić na stary, "wylatany", ruski teleskop, jednak przerobiony trochę pod moje, intuicyjnie wyczuwane wymagania, a nie na zarzuconą obok, nową, podobno markową (?) karpiówkę. Po przeczytaniu poniższego tekstu zaczynam odrobinę rozumieć, dlaczego? Ale oddajmy z powrotem głos autorowi. Hilary Jałoszyński Kryteria wyboru wędziska Opracowany przeze mnie na tę okazję test przedstawia się następująco. Pierwszy rodzaj uwarunkowań składa się z dwóch elementów: po pierwsze, to charakter i cechy wędkarza oraz po wtóre, charakter i cechy łowiska. Bez ich rozpatrzenia i odpowiedzi na wynikające problemy nie ma właściwie sensu praktycznego rozpatrywanie cech jakościowych wędziska, które składają się na drugi rodzaj uwarunkowań naszego wyboru czyli testu. Punkty testowe określam w następującym wymiarze i za poszczególne cechy: Cechy wędkarza - do 25 punktów. Obejmują one predyspozycje mentalne i umiejętności taktyczno-techniczne oraz oczywiście czysto fizyczne możliwości wybierającego wędzisko. Cechy łowiska - do 20 punktów. Zawierają one ograniczenia i wymogi najczęściej odwiedzanego, czy preferowanego łowiska lub jego konkretnego typu, np. rzeki z minimalnym lub dużym uciągiem, głębokiego jeziora itp. itd. Łowienie z łodzi, lub brodzenie po płyciznach a także łowienie z brzegu w trudnym (np. zarośniętym) terenie, to kolejne typowe przykłady do rozważań. Razem część pierwszą, nazywam ją, koncepcyjną określiłem na max 45 punktów. Na część drugą, o charakterze jakościowym składają się następujące kryteria: Materiał i konstrukcja wędziska - do 15 punktów. Składają się tutaj oceny takich elementów jak materiały, konstrukcja blanku, złącza, rękojeść i w konsekwencji wyważenie statyczne, wyważenie dynamiczne i rozłożenie masy. Wartość użytkowa wędziska - do 15 punktów. Pojęcie to stanowi relację między wagą wędziska, jego długością i praktycznym zakresem stosowanych przynęt (czytaj: obciążeń) i stąd wynikająca automatycznie ocena takich terminów, jak ugięcie wędziska, szybkość jego akcji i praca w różnych fazach wędkarskich działań. Wartość przelotek - do 10 punktów. Do oceny bierze się tutaj pod uwagę twardość pierścieni i pozostałe ich cechy: wielkość, materiał, konstrukcja ramek oraz stopki. Rozmieszczenie przelotek - do 5 punktów. Oceniamy w tym przypadku liczbę przelotek, ich umiejscowienie oraz jakość omotek lub innego typu zamocowanie. Akcja wędziska - do 5 punktów. W tym wypadku ocenia przede wszystkim "dopasowanie" typu akcji do przyzwyczajeń i preferencji wędkarza. Inne cechy - do 5 punktów. Oceniamy tutaj rozwiązania mające wpływ na estetykę i np. bezpieczeństwo wędziska w czasie transportu, jego wymiary po złożeniu, pokrowce i tuby itp. Cechy jakościowe wędziska oceniłem na maks. 55 punktów, zatem cały test może zakończyć się maksymalnie liczbą 100 punktów. Gdyby tak było, można by powiedzieć, że wędzisko pasuje nam w 100 procentach! Jak widać, w tym teście nie ma ani słowa o cenach, chociaż kiedyś zadawałem sobie pytanie, czy dało by się punkty przeliczyć na ceny? Ale ceny, to sprawa wielu innych uwarunkowań i nie przekładają się one na proste zależności. Decyzja odnośnie zakupu zawsze należy do nabywcy. To samo wędzisko bowiem dla każdego z nas będzie warte inną kwotę. Na pytanie, czy wybrane, konkretne wędzisko jest warte żądanej ceny, pozwoli nam odpowiedzieć właśnie powyższy test, oraz oczywiście zasobność naszych kieszeni, a w tej sprawie bezsilne są wszystkie testy, które mimo pozorów nie są zabawą, ale mają praktyczne zadanie. Wg mnie im wynik testu bliższy jest 100 % tym realniejsza cena wędziska. W "Wędkarzu Polskim" w latach 1992-1997 publikowałem wyniki testów wędzisk, a ściślej mówiąc ich części jakościowej. Były to umieszczane w dziale pt. "Kupuj z głową" tabelki z ocenami wędzisk wg takich samych założeń. Publikacja testów wędzisk wzbudziło szereg emocji i zadrażnień. Udało mi się jednak pozostać niezależnym od zakusów różnych "graczy" na rynku wędkarskim, ale w pewnym momencie musiałem zrezygnować z tych kontrowersyjnych publikacji. Publikowane później tabelki już nigdy nie były moim dziełem. Gdy dyskutuje się o wędziskach, zazwyczaj padają pytania typu "które wędzisko jest najlepsze, która firma jest najlepsza". Najczęściej dyskutanci myślą o cechach jakościowych, zapominając, lub wyraźnie niedoceniając najbardziej istotnych dla tych kwestii uwarunkowań, wynikających z faktu, że takim wędziskiem będzie łowił konkretny wędkarz, na konkretnym typie łowiska. Wybranie, czy zakup nawet najlepszego jakościowo wędziska bez rozstrzygnięcia tych dylematów jest po prostu teoretyczną zabawą bez praktycznych i pozytywnych konsekwencji. A więc "na pierwszy ogień" idzie wędkarz, którego cechy paradoksalnie są najważniejszym kryterium wyboru wędziska. To, jakim jest się wędkarzem w zupełności determinuje wybór wędziska. A więc, jeśli potrafi się jak najwyraźniej określić swe potrzeby, jeśli posiada się dostatecznie wysokie umiejętności i możliwości techniczno-motoryczne, pozwalające na posługiwanie się trudnymi i skomplikowanymi metodami i technikami wędkarskimi - wybierze się odpowiednie wędzisko na miarę wiedzy o sobie, jako wędkarzu. Jeśli jego wiedza wędkarska będzie na odpowiednim poziomie, a więc nie tylko ta podstawowa dotycząca sprzętu wędkarskiego, ale również taka, która pozwala na udany wybór taktyki i zachowań na łowisku, na optymalny wybór przynęty, na wyczucie momentu brania i na sposób zacięcia - na pewno wybrane wędzisko spełni oczekiwania. Wówczas pozostanie jeszcze do rozstrzygnięcia sprawa wyboru jakościowego. Ale z uporem powtarzam: najważniejszym miernikiem służącym za podstawę wyboru jest sam wędkarz, a dopiero w następnej kolejności uwarunkowania łowiska itd. Po prostu, jeśli się jest mało doświadczonym wędkarzem, nie uwzględniającym wymienionych zależności, to pomimo posiadania sprzętu nawet najwyższej jakości, jego posiadaczowi będzie się łowić marnie i ciężko, bez przyjemności i oczekiwanych efektów. Chociaż prawdą jest, że łowiąc dobrym sprzętem mamy większą szansę na szybsze nabycie umiejętności technicznych, pozwalających na sukcesy wędkarskie znacznie mniejszym nakładem sił i środków. Umiejętności wędkarza mające największy wpływ na preferencje odnośnie wyboru wędziska, to przede wszystkim umiejętności taktyczne, np. zajęcie właściwej pozycji na łowisku. Pozycji, która pozwoli optymalnie wykorzystać zalety posiadanego sprzętu, w niczym nie pomniejszając efektywności łowienia. Taktyka, to także wybór właściwej metody, wybór przynęt, czasu (pory) łowienia i oczywiście wybór i nastawienie się na połów konkretnego gatunku ryby, biorąc pod uwagę jej najlepszy czas żerowania i pragnienia wędkarza. Każdy z tych aspektów ma swoje konsekwencje, przy wyborze sprzętu. Omówienie tych niuansów zajmuje już kilkaset lat wszystkim autorom światowej literatury wędkarskiej, mającej charakter poradnikowy. I pewnie nadal jest o czym pisać. Dlatego zdobywanie wiedzy wędkarskiej jest najprostszą drogą do właściwego wyboru i nabywania niezbędnego sprzętu. Całe szczęście, że absolutna większość ofert w zakresie sprzętu została zaprojektowana przez ludzi (materiałoznawców, projektantów i konstruktorów) którzy tę najważniejszą wiedzę posiedli i przetworzyli ją we wszystkie, najbardziej typowe wędziska. Jednakże, między bajki należy włożyć dwa pozorne domniemania rozpowszechnione wśród wędkarzy. Pierwsze - że istnieją wędziska uniwersalne, a drugie, że już wszystko w tej dziedzinie wymyślono, czyli wędzisko na każdą wędkarską okazję. Historia metod i technik wędkowania często zatacza koła, eksploatując wielokrotnie najlepsze pomysły naszych przodków, ale za każdym razem z nowymi możliwościami materiałowymi i technologicznymi. Fascynującym przykładem może być porównanie wędziska opisanego w słynnym traktacie z 1496 r. (przypisywanego Lady Julianie Barnes), ze współczesnymi nam "drgającymi szczytówkami". Co się okazuje? Te konstrukcje są bliźniaczo podobne! Jakże więc samochwalczo i śmiesznie brzmią reklamy i marketingowe opowieści "ex-pertów" o nadzwyczajnej nowoczesności popularnych "pikawek". Zupełnie inaczej ma się sprawa z umiejętnościami technicznymi wędkarza, czyli precyzją i celnością "machania kijem", mówiąc kolokwialnie. To po prostu trzeba umieć. Lokowanie przynęty, czy zestawu w dowolnym punkcie łowiska może być jedynie skutkiem umiejętności, a nie przypadku. Długie i celne rzuty w niektórych metodach i technikach, to podstawa sukcesu i tylko wędziska, które to umożliwiają zasługują na nasze zainteresowanie. Jedynie celowy, specjalistyczny trening może spowodować, że nabędziemy tych umiejętności szybciej od wędkarza, który "ćwiczy" je, jak gdyby tylko przy okazji łowienia. Najłatwiej będzie skorzystać z doświadczeń wędkarzy uprawiających sport rzutowy ( patrz: Ryszard Turski - "Wędkarstwo rzutowe" SiT W-wa 1974) w czystej postaci, czyli rzut do tarczy i jego odmiany, przenosząc wyniesione stąd umiejętności i nawyki do praktyki wędkarskiej. Nie jest to proste, bowiem osiągnięcie celności np. na poziomie 3-ch trafień w pięciu rzutach na dystansie 30, czy 50 m (spinningista) do tarczy o średnicy 3 m (z centralnym punktem w postaci pudełka zapałek, które "dają znać", że się trafiło), najlepiej na łące - jest możliwe, ale wymaga cierpliwości, pilności i pewnego samozaparcia. I tu oczywiste jest, że łatwiej nam będzie to osiągnąć przy pomocy wędziska klasowego, a nie byle jakim kijem. Zapanowanie bowiem nad torem lotu wahadłówki czy woblera jest o wiele trudniejsze niż rzut ciężarkiem przez rzutowców, ale tak wyrabia się perfekcjonizm. Po prostu nie ma innej drogi, jak ciężka praca, albowiem praktyka wędkarska i tak nam to skomplikuje jeszcze bardziej. Predyspozycje, czy upodobania wędkarza do jakiejś metody, czy techniki łowienia nie należy mylić z możliwościami psychofizycznymi konkretnego amatora "moczenia kija w wodzie" i jego pewnych zachowań w czasie posługiwania się wędziskiem. Najbardziej spektakularnym przykładem zależności efektów łowienia od naszej psychiki i zdolności reakcji są: po pierwsze - zdolność oddania rzutu w momencie optymalnej kumulacji energii w czasie wymachu wędziskiem, oraz po drugie: sposób holowania dużej ryby, a konkretnie mówiąc, umiejętność wykorzystania możliwości wędziska w czasie tej bardzo emocjonującej operacji, która często wymyka się nam spod kontroli. Potocznie mówi się: "ja lubię wędziska o takiej to, a takiej akcji". Jednym z nas idealne wydają się tzw. "paraboliczne" lub, jak mówią niektórzy, "głęboko uginające się" , co nie jest całkowitą prawdą. Inni zaś preferują o "akcji szczytowej". Coś w tym jest, mimo powszechnego braku pełnego zrozumienia tych terminów, albowiem te upodobania są instynktowną próbą dopasowania sprzętu do naszych możliwości psychofizycznych. Jeśli uda nam się zrozumieć i zapanować nad "mechanizmem" reakcji podczas ewentualnych ćwiczeń, to uda się podczas wędkowania w konkretnych, ekstremalnych sytuacjach udanie posługiwać wędziskami o różnych walorach użytkowych. Jest to jednak - powtarzam - trudne zadanie, ale daje cały szereg możliwości efektywnego łowienia z poczuciem własnych umiejętności i wartości. Instynktowne wybory wędkarza niestety, nie zawsze pokrywają się z zasadami zdrowego rozsądku przy zakupie wędziska. Oto podstawowe sprzeczności, które mają wpływ na nasze możliwości wędkarskie. Przykład pierwszy: wędkarz-spinningista, obdarzony bardzo dobrym refleksem, świetnie postrzegający wszystkie elementy sytuacji w wodzie, co pozwala mu na bardzo szybkie reakcje i "doskonałe" prowadzenie przynęty po z góry zaplanowanym torze; taki wędkarz z reguły wybiera wędzisko o bardzo szybkiej akcji, o ugięciu zbliżonym do tzw. żelaznej paraboli, czyli potocznie określane, jako "szczytowe", "twarde" czy "nieustępliwe. I do tego przeznaczone do przynęt o kilka numerów cięższych niż te, które używa w rzeczywistości, czyli nazbyt lekkich, o mniejszej wadze. No i przynęta pokonuje łowisko w zbyt krótkim czasie po wręcz "kanciastym" torze, który absolutnie nie uwzględnia warunków dna, brzegu, uciągu wody, mniejszych wypłyceń i zagłębień, zmiany tempa i rytmu prowadzenia wskutek naturalnych zawirowań nurtu, a wszystko to powoduje, że taki "speedy" wędkarz posługujący się "szybką " wędką redukuje możliwość brań, przy olbrzymim szczęściu, nawet o 80%, zaś przy jego braku uniemożliwia brania nawet zupełnie. Chyba, że najedzie przynętą jakiegoś zagapionego "leszcza", który nie zdążył zwiać przed szarżującą obrotówką, czy woblerem. Gdyby ten wędkarz wybrał wędzisko o wolniejszej akcji i o ugięciu miękkim, progresywnym, a masę przynęty dostosował do zakresu podanego na wędzisku (lub odwrotnie), to jego szanse na branie wzrosłyby o 30, a może i 50%. I drugi, skrajny przykład, gdzie wędkarz, przysłowiowe "ciepłe kluchy", wybiera jeszcze jedną "kluchę" czyli wolno reagujące wędzisko, o bardzo głębokim ugięciu, powodując sytuację wręcz odwrotną, ale tylko pozornie. Bo, niestety, skutki takiego wyboru będą bardzo podobne. Otóż drapieżniki przeważnie atakują sztuczne przynęty pod warunkiem, że wędkarz prowadząc je, nada im cechy "życia", czyli umiejętnie je poprowadzi. Choć brań w tym wypadku będzie więcej, ale i zaczepów także, a więc jedynie bilans emocji się poprawi, wyraźnie natomiast ubędzie nam przynęt. A i efektywny czas łowienia się skróci, kiedy pierwszy zaczep wypłoszy z łowiska wszystkie ryby, najgodniejsze naszej uwagi. I na koniec muszę przytoczyć jeszcze jeden humorystyczny przykład. Wyobraźmy sobie wędkarza, "metr pięćdziesiąt w kapeluszu", czyli typowy "konus", na co dzień trenujący tężyznę fizyczną za biurkiem, załatwiając rozmaite akta, kiedy znajdzie się nad brzegiem dużej szybko płynącej rzeki z wędziskiem spinningowym długości 3,30 m do 80-cio gramowych przynęt, wykonującego np. trzechsetny rzut w pogoni za byle jakim drapieżnikiem. Twierdzę, że raczej nie dociągnie do tylu rzutów, ale na 100% "złowi" ból kręgosłupa, "łokieć tenisisty", czy znajomego stojącego niebacznie obok. Zaś wędkarzowi postury i siły Pudzianowskiego nie należy fundować przyjemności posługiwania się "patyczkiem" do 5-gramowych przynęt z żyłką 0,10, bowiem "krach" jest absolutnie pewny i to w pierwszej bardziej emocjonalnej sytuacji. Wniosek jest prosty: nasze możliwości fizyczne rządzą także wyborem sprzętu, bez względu, czy nam się podoba, czy nie. Cechy łowiska Oczywiście cechy łowiska wymuszają bardzo różne rozwiązania sprzętowe i będą one determinowane przez rodzaj przynęty lub konkretną metodę i technikę wędkowania. Podstawowe zależności tego typu pominę zupełnie, bowiem niemal 100% tych uwarunkowań uwzględnili producenci wędzisk i innego sprzętu szykując ofertę rynkową swoich firm. Skoncentruję więc nasze rozważania wokół zależności nieco mniej widocznych na pierwszy rzut wędkarskiego oka i często nie docenianych nawet przez średnio zaawansowanych "moczykiji". Ale muszę podkreślić, że dylemat, jaką metodą, jaką techniką, czy jakim typem przynęty zamierzamy łowić musi zostać rozstrzygnięty w pierwszej kolejności, albowiem nie ma wędzisk uniwersalnych na tyle, aby dało się skutecznie łowić tylko jednym typem wędki, każdą metodą i techniką, chociaż istnieje parę przypadków, że jakieś wędzisko można zastosować w kilku sytuacjach wędkarskich. Oczywiście, na pewno lepszym, bardziej optymalnym rozwiązaniem, będzie posiadanie kilku specjalistycznych, zaprojektowanych przez producentów wędzisk, przynajmniej do najbardziej różniących się metod wędkowania. Zatem wędkarzom pozostają do rozstrzygnięcia następujące kwestie: jaką powinniśmy wybrać długość wędziska? I do jakiego ciężaru i typu przynęty służyć będzie wędzisko, w warunkach najczęściej odwiedzanego przez nas typu łowiska i spodziewanych tam trudności technicznych? Ale chyba najważniejsze cechy łowiska określają żyjące tam ryby, które spodziewamy się zainteresować naszą przynętą. Dlatego producenci bardzo często starają się nazywać swoje specjalistyczne, czy też quasi specjalistyczne wędziska nazwami wskazującymi na ich przeznaczenie: np. sandaczowe, szczupakowe, łososiowe, czy też okoniowe itd., ale często okazuje się, że tak samo brzmiących przeznaczeń ich cechy użytkowe są bardzo różne i do skutecznego łowienia np. sandacza niezbędne są, co najmniej trzy wędziska o zupełnie innych cechach, wręcz przeciwstawnych. Często również pojawiają się w ofertach firm określenia wędzisk typu: "do łowienia na miękkie przynęty, do łowienia woblerami, do łowienia kogutami", a więc konkretnymi typami przynęt w ramach jednej metody wędkowania. Zdarzają się jeszcze serie wędzisk spinningowych, gdzie długość wędziska w sposób typowy jest zestawiona z masą przynęty na zasadzie, im dłuższy spinning tym większa masa przynęty. Takie rozwiązanie wskazuje na dwie podstawowe sprawy. Na pewno tak skonstruowane wędziska niewiele mają wspólnego z nowocześnie pojmowaną techniką łowienia i powstały z myślą o niezbyt zaawansowanym technicznie wędkarzu, wręcz tradycjonaliście. Niesie to cały szereg ograniczeń, właśnie pod kątem doboru do cech łowiska, np. krótsze egzemplarze z takiej serii będą się nadawały głównie do łowienia z łodzi lub pomostów, natomiast dłuższe ograniczą nam wybór przynęt do wąskiego zakresu, podobnie zresztą, jak i bardzo krótkie. Znacznie większe szanse na prawidłowe dostosowanie do wymogów łowiska oraz pozostałych czynników będą miały te wędziska spinningowe danej serii, w której każdy z zakresów masy przynętowej jest prezentowany przez kilka długości wędziska. Pozwala to wędkarzowi na zajęcie lepszych pozycji na łowisku, większą swobodę taktyczną i nie ograniczy możliwości wędkarza tak bardzo, jak wędzisko o tradycyjnym zestawieniu długości z masą przynęty. Ale takie wyzwanie podejmują jedynie firmy znające się na rzeczy i nie nastawione na masówkę. . Pozwala to wędkarzowi na zajęcie lepszych pozycji na łowisku, większą swobodę taktyczną i nie ograniczy mu możliwości tak dalece jak wędzisko o tradycyjnym zestawieniu długości z masą przynęty. Praktycznie niewielu wędkarzy tak szczegółowo analizuje i zastanawia się, jakim wędziskiem będzie łowić i w konsekwencji wybierają swoją ulubioną długość i zakres przynęt w dwóch warunkach łowienia czyli przy łowieniu z brzegu (i ewentualnie brodząc wzdłuż burty) oraz z łodzi. Czasami jeszcze komponuje się specjalny zestaw na ekstra okazje, np. na łowienie łososi i troci, czy klenia i jazia w warunkach dużej rzeki lub pstrąga w niewielkich i szybko płynących ciekach. Oczywiście, takie racjonalnie podejście do tego problemu nie powoduje optymalnego rozwiązania wszystkich sytuacji związanych z cechami łowiska. Ograniczenia z tego powodu naszych możliwości taktycznych i technicznych, częściowo rekompensuje nam nasza sprawność w posługiwaniu się własnym, doskonale znanym i wielokrotnie wypróbowanym sprzętem. Bo tak już jest, że w znakomitej większości sytuacji nasza sprawność wędkarska zależy nie tylko od klasy i możliwości sprzętu, ale w równym stopniu od treningu i przyzwyczajeń wędkarza. Oczywiście o efektywności czyli sensie stosowania jakiegoś typu sztucznej przynęty decyduje łowisko i jego warunki, a więc i jego zasobność w ryby poszczególnych gatunków. Np. stosowanie tzw. "paprocha" z delikatnym wędziskiem i cienką żyłką będzie bez sensu na bardzo zarośniętej wodzie, mimo że na pewno żyją w niej różnych rozmiarów okonie. Ciężkie woblery i cała metoda trollingu będzie zupełnie nieprzydatna na niewielkiej, czy zupełnie płytkiej wodzie, mimo, że mogą żyć duże okazy szczupaka. Na głębokich łowiskach i w rzece, gdzie istnieje szybki uciąg wody praktycznie niemożliwe jest łowienie wędziskami potocznie nazywanymi "kluska", czyli o głębokim ugięciu. Możliwość zapanowania za pomocą takiego wędziska nad torem prowadzonej przynęty zostaje zredukowana prawie do zera. Takich sytuacji jest wiele i wiedza o nich należy do kanonu umiejętności wędkarza spinningisty. Problem polega więc na rozpoznaniu swoich potrzeb, wynikających z uwarunkowań łowiska, a następnie na wyborze wędziska optymalnego do danej sytuacji. Oczywistym jest, że w praktyce nie mamy możliwości wyboru na każde łowisko innej wędki, którą w dodatku nie zawsze będziemy umieli sprawnie się posługiwać. Takie rozwiązania istnieją tylko w teorii, czyli np. w bardzo dobrym podręczniku wędkarskim. Zdrowy rozsądek podpowiada dwie drogi do sukcesu. Pierwsza, to specjalizacja, czyli łowienie przez większość czasu poświęconego wędkowaniu jakimś wariantem techniki spinningowej. Takie rozwiązanie ma wiele uroków i może być bardzo dobrą drogą do osiągnięcia wysokiego poziomu umiejętności. Ponadto specjalizacja pozwoli ograniczyć arsenał wędzisk do trzech, czterech klasowych egzemplarzy. Druga droga, to właściwie brak konkretnej drogi, bo mówię o szukaniu pozornie wszechstronnego wędziska, a ponieważ takowe nie istnieje, sprawa kończy się zazwyczaj na wyborze jednego typu wędki, często wręcz na jednym wędzisku, które w miarę przyzwyczajanie się do niego zyskuje miano "doskonałego", najlepszego na świecie, czy po prostu dopasowanego do naszego sposobu spinningowania. Niestety, jest to kierunek do nikąd, bowiem pozostajemy głusi na nowe osiągnięcia praktycznej wiedzy na ten temat i nie rozwijamy naszej wędkarskiej sztuki, nie zdobywając nowych doświadczeń. Tak postępują ci z nas, którzy łowią często na jednym typie łowiska, albo bardzo rzadko wędkują z braku czasu i nie dostrzegają zupełnie potrzeby konfrontowania własnej wiedzy z osiągnięciami innych, otwartych na postęp w tej dziedzinie. Cdn. Jan Marek Kochański
Łowienie ryb w rzece. Ryby rzeczne żyją w rzekach, strumieniach lub jeziorach i mają inne wymagania co do jakości wody niż ryby morskie i jeziorne. Podczas połowu ryb rzecznych należy zwracać uwagę na prądy i temperaturę wody. Ryby rzeczne są zazwyczaj mniejsze niż ryby morskie i mają smuklejszą budowę. Przedmiot został zarezerwowany, sprzedany lub Sprzedający zakończył publikację ogłoszenia. O przedmiocie Książka posiada uszkodzony róg okładki oraz otarcia okładki. Stan: Używany Okładka: miękka Rok wydania: 1998 Tytuł: Czytać w rzece. Rozumieć ryby Autor: Wacław Strzelecki Wydawnictwo: Pagina Seria wydawnicza: historie krajów i narodów Stan: Używany Okładka: miękka Rok wydania: 1998 Tytuł: Czytać w rzece. Rozumieć ryby Autor: Wacław Strzelecki Wydawnictwo: Pagina Seria wydawnicza: historie krajów i narodów Oferty sponsorowane Kultura i rozrywka Książki i Komiksy Poradniki i albumy Pozostałe Ryby w małej rzece – Krótkie podsumowanie. Liczymy, że powyższy artykuł okaże się pomocny, gdy będziesz szukać ryby w małej rzece. Podstawą, która może zaważyć o sukcesie, jest baczna obserwacja wody, analizowanie i wyciąganie wniosków. Musisz w pewnym stopniu wczuć się w rolę drapieżnika i pomyśleć, z jakiego miejsca Największy drapieżnik naszych wód - SUM (Silurus glanis L.) jest bardzo atrakcyjną zdobyczą wypraw wędkarskich i przedmiotem dumy jego pogromcy. Mowa tu oczywiście o dużym egzemplarzu. Ale poza wędkarzami specjalizującymi się w połowie tej ryby na nieodległych, a więc często odwiedzanych i dobrze sobie znanych łowiskach sumowych - pozostali amatorzy wędkowania mogą spotkać się z dużym sumem raczej tylko przypadkowo. Takie spotkania kończą się zazwyczaj porwaniem zestawu lub nawet połamaniem wędziska. Sum jest rybą wszystkożerną i głodny pożera po prostu wszystko, co tylko nadaje się do zjedzenia: połknie zarówno kulę z ciasta jak i żywe lub zdechłe ryby, skorupiaki, leśne i wodne ptactwo, młode piżmaki, żaby, zaśmierdłe wnętrzności zwierząt, dżdżownice, turkucie podjadki, larwy jętek, a także każde inne, mniejsze, żywe stworzenie znajdujące się przypadkowo w wodzie. Często kręci się koło wylotów kanalizacyjnych, odprowadzających ścieki do wód. (Na Węgrzech pojawiła się nawet publikacja, że kiedyś w okolicy Mohacza łowiono sumy na mydło z kości, produkowane domowym sposobem. Oczywiście współczesne, perfumowane mydła do tego celu się nie nadają). Jedną z zachwalanych przynęt na duże sumy są jelita kurczaka lub cały, mały kurczak z piórami, rozkrojony i mocno osmalony nad ogniem. Można więc potwierdzić, że do łowienia sumów nadaje się każda przynęta. Pamiętam, że kiedy jako mały chłopaczek jeździłem z Ojcem na sumy, nad rzekę Horyń, mój Stary używał jako przynęty kawałków wątroby, zalatującej niezbyt przyjemnym zapaszkiem oraz złowionych rankiem ryb, leżących później cały dzień na słońcu. Wieczorem zakładał je na duży, kuty u kowala hak swojej bambusowej kolankówki. Dobra przynęta musi zachęcać rybę do brania swoim wyglądem, kolorem, ruchami, jeśli łowimy na przynęty żywe, wreszcie - co w przypadku słabo widzącego suma jest chyba najważniejsze - intensywnym i znajomym zapachem. To oznacza, że przy łowieniu sumów, jaki by nie był szeroki wachlarz pokarmowy tej ryby, wybór właściwej przynęty jest zawsze niezmiernie ważny. Jednakże Wacław Strzelecki w swojej znakomitej książce „Czytać w rzece, rozumieć ryby” rozwiewa mit, jakoby nawet duży sum atakował większych rozmiarów ryby lub inne zwierzęta, cytując monografię dr Lidii Horoszewicz („Sum” PWRiL, W-wa 1971), w której autorka stwierdza na podstawie badań, że średnia długość ofiar suma wynosi zaledwie 13% długości ciała wąsatego drapieżnika, podczas gdy np. średnia długość ofiar szczupaka może sięgać nawet 38% jego długości. Ma też sum specjalne preferencje i o nich właśnie poniżej parę przykładów „podsumowując” (co za trafne słowo!) zarówno informacje rozsiane po literaturze przedmiotu, jak i te, uzyskane kiedyś od wędkarzy specjalizujących się w połowie wąsatego drapieżnika. Ale tak naprawdę decyzja, jakich przynęt używać, zależy od charakteru wody, na której będziemy łowić i od tego, jakie przynęty można pozyskać nad brzegiem danej rzeki, czy jeziora. Na jednym akwenie sumy najlepiej biorą na pęczek rosówek, na innym zaś używa się z doskonałym skutkiem martwej ryby lub żaby. * * * Jedną z najlepszych, specjalnych i na każdą wodę, przynęt na suma jest turkuć podjadek (Gryllotalpa gryllotalpa), prostoskrzydły owad o długości dochodzącej do 5 cm, w chitynowej osłonie skrzydeł i tułowia. Dojrzałe płciowo egzemplarze mają siatkowate skrzydła, pozwalające w locie pokonywać znaczne przestrzenie. Owady te spotyka się w zacienionych ogrodach warzywnych i kwiatowych o wilgotnej, torfowej lub humusowej glebie, w której turkucie, posiadając przednie kończyny grzebne, kopią podziemne korytarze, podcinając korzenie roślin, przez co uważany jest przez ogrodników za szkodnika. Turkucie często można spotkać podczas przekopywania ogrodu. Ich ulubionym siedliskiem są również składowiska kompostu i końskich odchodów oraz mocno zacienione stare sady z grubą warstwą humusu. Turkucie, jak inne świerszcze wydają donośne dźwięki. Szkodnik ten, jest bardzo rzadko używany przez naszych wędkarzy, ponieważ w Polsce jest mało znany i dość trudny do pozyskania. W lipcu dość często wychodzi na powierzchnię i przemieszcza się, czasem nawet na znaczne odległości, w poszukiwaniu partnerki. Używany jest powszechnie jako przynęta w dorzeczu Dunaju. Węgierski specjalista w łowieniu sumów i autor książki „Sum i jego łowienie” (Budapeszt 1970) Z. Antos pisze, że turkuć podjadek jest najlepszą przynętą na sumy. Wg jego opinii, jeśli znajdziemy dobre miejsce, gdzie powinno być stanowisko suma i zarzucimy wędkę z turkuciem na haku, to jeśli w ciągu kilkunastu minut sum nie weźmie, to znaczy, że suma tam w ogóle nie ma. Również Jozef Michálik, słowacki autor i współautor wielu książek o tematyce ichtiologicznej i wędkarskiej, w swojej monografii pt. „Sumec” (Praga 1968) pisze, że „krtonožka” (turkuć) jest wypróbowaną przynętą, która przynosi tamtejszym wędkarzom wiele sukcesów, zwłaszcza na głębokich wodach południowej Słowacji i na Dunaju. Turkucia - jak pisze autor - można przechowywać dłużej w dziurkowanym pudełku z piaskiem lub ziemią, podkarmiając go zieleniną: sałatą lub trawą. Turkucia należy nawlekać na hak bardzo delikatnie pod chitynową osłoną grzbietu. Najlepiej jednak wiązać go do haka nitką w połowie tułowia, między przednimi i tylnymi kończynami. Ale podczas tej operacji należy zachować ostrożność, gdyż - jak pisze Wacław Strzelecki - turkuć gryzie boleśnie i podobno jadowicie. Zestaw z turkuciem na haku należy wyrzucać bardzo ostrożnie, powolnym i płynnym ruchem, ale najlepiej jest wywozić na głębię łódką lub pontonem. Można też, ale tylko przy sprzyjającym wietrze od brzegu i słabych prądach wstecznych, sporządzić z kawałka kory małe pływadełko, zaopatrując je w „żagielek” w postaci ulistnionej gałązki. Sadzamy naszego „załoganta” na pływadło, nie zapominając o zaczepieniu przyponu za listek tak, aby silniejszy podmuch wiatru nie ściągnął turkucia za wcześnie do wody i ostrożnie popuszczając żyłkę wyprawiamy naszego argonautę na szerokie wody. Po osiągnięciu optymalnej odległości zdecydowanym pociągnięciem za żyłkę zmuszamy turkucia do dalszej podróży, już wpław, na spotkanie z sumem. Ten sposób podania odpowiedniej przynęty stosuje się często również przy połowie dużych i chytrych karpi, które drwiąc sobie z wędkarza baraszkują bezczelnie na niedostępnej (przy ręcznym wyrzucie przynęty) odległości od brzegu. * * * Niezłą, chociaż nie tak atrakcyjną dla suma przynętą są pasikoniki, zwłaszcza te największe, zielone i drapieżne (Tettigonia viridissima). Parę sztuk przywiązanych do haka i puszczonych do wody „na dotyk” może z powodzeniem skusić suma zwłaszcza w pochmurną, przedburzową pogodę, kiedy ten drapieżnik rusza na żer ku powierzchni jeszcze za dnia. Łowniejszą od pasikoników przynętą jest szarańcza, ale tej u nas raczej nie ma. Kiedyś, jak wspominał mój Ojciec, sporadycznie pojawiała się na Podolu. Przy połowach na grunt dobrą przynętą jest duży pęczek rosówek założonych na hak z zadziorami na trzonku. Pewną trudność sprawia zarzucanie takiej przynęty na dalszą odległość, kiedy przy energiczniejszym wymachu rosówki odrywają się od haka. Celem uniknięcia takiego wypadku można do wyrzucenia zestawu użyć procy z miękką gumą, względnie po nawleczeniu robali założyć na koniec haczyka mały kawałek skórki od chleba, zawsze pamiętając o wysnuciu i starannym ułożeniu na kawałku folii (płachty, gazety lub na pelerynie) kilkunastu zwojów żyłki. Przy łowieniu na równie kruche, rozlatujące się przynęty, jak np. nadpsuta wątroba, kurze lub rybie jelita, warto użyć rozpuszczalnej w wodzie siateczki, która zapobiega rozproszeniu lub oderwaniu się od haka delikatnej przynęty. Niestety, nie wszystkie sklepy wędkarskie taki towar posiadają. Z braku odpowiedniej siateczki można użyć do tego celu złożonego własnoręcznie woreczka z ligniny związanego nitką z pończochy powyżej haczyka. Lignina w wodzie i pod wpływem prądu szybko się rozlezie i spłynie pozostawiając w całości przynętę z ukrytym hakiem. Sum, posiadający znakomity węch, jest czuły na zapachy, zwłaszcza na zapach krwi. Dobrym sposobem na jego przywabienie jest zalanie mocno rozluźnionego kłębka waty świeżą lub rozpuszczoną w ciepłej wodzie suszoną krwią z dodatkiem żelatyny. Po zastygnięciu, taka zanęta wrzucona do wody dość długo smuży i jej zapach (czasem wzmocniony podobnie woniejącym atraktantem) rozchodzi się szeroko w wodzie wabiąc różne ryby, w tym i wąsatego drapieżnika, rozglądającego się za grubszym kąskiem, którym może stać się właściwa przynęta umieszczona na haku bocznego troka. Na naprawdę duże sumy, które niegdyś mój Stary łowił w dzikich i czystych rzekach Wołynia, można założyć na duży hak lub kotwicę martwe, małe, dwu-, trzytygodniowe kurczę, opalone wcześniej nad ogniem. W oddzielnym suplemencie do niniejszego artykułu postaram się opisać mało znany i rzadko używany w Polsce sposób wabienia sumów za pomocą tzw "kwoka". * * * Na zakończenie mojego artykułu pozwolę sobie przytoczyć dwa wywiady, jakie przeprowadził jeden z kolegów z doświadczonymi łowcami sumów, w ramach zbierania materiałów do opracowywanej (z moim udziałem), ale dotąd nie wydanej książki o rekordowych rybach. Te dwie opowieści o złowionych dwiema różnymi metodami sumach, są interesującą ilustracją trudności, ale i emocji, jakie czekają amatorów wypraw na sumy. Sum Rajmunda Kuberka Rajmund Kuberek łowi kapitalne sumy metodą spinningową. W sezonie 2003 złowił 7 sumów powyżej 60 kilogramów oraz okaz, który ważył 89kg i mierzył 229 centymetrów. Jego łowiskiem jest zbiornik elektrowni Rybnik, który z powodu świetnych warunków termicznych (zrzuty ciepłej wody) jest doskonałym siedliskiem ryb ciepłolubnych, osiągających w tym zbiorniku rekordowe przyrosty. A oto zwierzenia pana Kuberka na temat jego doświadczeń ze spotkań z największymi w kraju rybami. „Sumy łowię metodą spinningową od 1994 roku. Od tego czasu złowiłem 20 kapitalnych okazów powyżej 60 kilogramów. Na początku najtrudniej było mi uwierzyć, że można łowić regularnie tą wspaniałą rybę. Stało się to w momencie, kiedy złowiłem swojego pierwszego w życiu suma. Wtedy też uwierzyłem w swoje możliwości i przekonałem się jak ważny jest sprzęt oraz dobór odpowiedniej przynęty, której się używa z wiarą w jej skuteczność, wiarą płynącą oczywiście z paroletnich doświadczeń. W początkach mojej „sumowej kariery”, po kilku nieudanych próbach wyholowania dużego suma posiadanym sprzętem zdenerwowałem się i kupiłem 3 metrowy kij do łowienia dorszy o wyrzucie od 50 do 250 gram oraz bardzo mocny kołowrotek, który mieścił 250 metrów plecionki o wytrzymałości 46 kilogramów. Przekonałem się także, że im większej przynęty używam, tym częściej łowię ogromne sumy. Dlatego moją podstawową bronią na okazy są bardzo duże kopyta, które mają ponad 20 centymetrów długości. Do ich zbrojenia używam dużych główek jigowych z pojedynczym hakiem skierowanym ku górze. Rewelacją tamtego sezonu okazały się gumowe przynęty amerykańskiej firmy Storm, które mają zatopione w sobie obciążenie i bardzo ciekawą pracę. Kolor przynęty nie odgrywa, jak w przypadku innych gatunków ryb decydującej roli. Ważne jest jej prowadzenie. Kiedyś przeczytałem w jakimś w czasopiśmie wędkarskim, że sum częściej atakuje szybko prowadzoną przynętę. Moje doświadczenia wskazują na coś zupełnie innego. W szybko prowadzoną gumę prędzej uderzy szczupak, w prowadzoną nieco wolniej - sandacz, a w przynętę wleczoną po dnie - sum. Prowadzenie przynęty jest jedną z najważniejszych umiejętności „sumiarza”. Moje przynęty prowadzę bardzo wolno, w jednostajnym tempie raka spacerującego po dnie. Branie suma przypomina delikatny zaczep. Dopiero po chwili wędkarz czuje ogromny, prawie bezwładny ciężar, prący z siłą lokomotywy do przodu. Jeżeli sum się rozpędzi, to z reguły wygrywa walkę. Po opisywanych na wstępie wypadkach, po braniu dużego suma, ufny w siłę i zasób plecionki nawiniętej na kołowrotku, pozwoliłem rybie na dłuższy odjazd. I było po wszystkim, straciłem 250 metrów plecionki. Dlatego po zacięciu, warto starać się rybę od razu mocno zastopować na granicy wytrzymałości zestawu i nie pozwolić jej się rozpędzić. Wtedy, jeżeli będziemy mieli trochę szczęścia i sum nie wejdzie w zaczepy, jest szansa na pomyślne zakończenie holu. Uważa się, że duże sumy biorą najczęściej w nocy. Ja łowię tylko w dzień, a najwięcej sumów złowiłem od świtu do godziny dziewiątej oraz późnym popołudniem i pod wieczór. Wyjątkiem jest pora, kiedy zbiera się na burzę, albo zaraz po niej. Jest to pora najlepsza z najlepszych. Wtedy można suma złowić w samo południe. Ale nigdy nie złowiłem suma, który spławiał się lub żerował przy powierzchni. Nieraz, zwłaszcza na początku mojej przygody z tą wspaniałą rybą, próbowałem je w takich momentach łowić. Stosowałem woblery, blachy, gumy, nic nie pomogło. Teraz patrzę na spławy suma bez emocji, a łowię zawsze tam, gdzie tych ryb nie widać, ale można się ich spodziewać. Latem sumy przebywają w głębokich, pełnych zaczepów dołach lub innych głębokich miejscach, o dużym prądzie, natomiast jesienią tam, gdzie elektrownia spuszcza ciepłą wodą. W związku z tym szukam łowiska, które spełnia te warunki i jest niedaleko od brzegu. W miejscach gdzie najczęściej wędkuję, jest do 8 metrów głębokości. Jednak mój rekordowy wziął na przynętę wleczoną po dnie tam, gdzie było tylko 4 metry głębokości. Było to 8 sierpnia 2003 roku, w godzinach popołudniowych. Po godzinie łowienia, poczułem delikatny, jakby zaczep, po którym bardzo spokojnie, ale z ogromną siłą ryba zaczęła odpływać na środek zbiornika. Nie dopuściłem do tego, żeby sum nabrał prędkości, tylko na miarę wytrzymałości poszczególnych elementów wędki, „na siłę” go przyhamowałem. Zaczęło się „przeciąganie liny”, które trwało ponad 30 minut, czyli jak na takiego potwora sum poddał się nadzwyczaj szybko. Można więc przyjąć za prawdziwą moją teorię, że zrywanie żyłek, rozginanie haków, łamanie wędek następuje dzięki ogromnej sile bezwładności suma, któremu po zacięciu dało się czas na nabranie rozpędu lub wejście w zaczepy. Hamowany od początku, już nie dysponuje taką skumulowaną mocą. Po wyjęciu suma na brzeg nie mogłem uwierzyć, że jest tak ogromny. Dotarło to do mnie dopiero po tym, kiedy go zmierzyłem i zważyłem. Miał 229 centymetrów i ważył 89 kilogramów. Złowiłem największego suma w Polsce." Sum Stefana Znamirowskiego Stefan Znamirowski z Gliwic łowi sumy od 8 lat. Jego rekord życiowy, to sum o wadze 70 kg i długości 220 cm. Ma na swoim koncie również suma, który ważył 50 kg i kilkadziesiąt ponad 30-to kilogramowych. Prawie wszystkie, po złowieniu wypuszcza. Przeciętni, urlopowo-niedzielni wędkarze mogą o takich rybach tylko pomarzyć. A oto, co mówi Pan Stefan na temat swoich sukcesów. „Sumy łowię w zbiorniku wodnym elektrowni w Rybniku, który uważam za jedno z najlepszych łowisk sumowych w Polsce. Jest to sztuczne jezioro, którego woda służy do chłodzenia turbin elektrowni. Cały zbiornik przedzielony jest wałem. Do jednej części elektrownia zrzuca ciepłą wodę, a z drugiej pobiera zimną. W wale są rury, którymi woda płynie z jednego zbiornika do drugiego. W miejscach, gdzie woda ciepła wpada rurą do zimnego zbiornika tworzy się duży prąd, który wymywa kilkumetrowe doły. Są to ulubione miejsca, odwiedzane przez duże sumy. Łowię je metodą gruntową, a moją najlepszą przynętą jest żywy karaś. Nad Morze Rybnickie, jak popularnie nazywany jest zbiornik, przyjeżdża na sumy sporo wędkarzy z Niemiec. Parę lat temu, jeden z nich złowił w ciągu dwóch dni sumy o wadze 60 i 64 kg. Na przynętę zakładał duże okonie. Po jego sukcesie wszyscy zaczęli łowić na takie żywce. Jednak okoń jest rybą, która słabo porusza się na kotwiczce i szybko „śnie”. Ja również próbowałem na nie łowić, ale szybko wróciłem do karasi, które są bardziej wytrzymałe, ruchliwsze i dłużej „chodzą” na haku. I jeszcze jedna ciekawostka dotycząca sumów, o której być może nie wszyscy wiedzą. Kiedyś w telewizji widziałem, jak wędkarze łowiący sumy na Padzie wkładali sumom rękę przez pysk do żołądka, sprawdzając jego zawartość. Bardzo mnie to zaintrygowało i zrobiłem próbę na martwym sumie, a potem na żywym. Otworzyłem paszczę ponad 30-tokilogramowemu sumowi i włożyłem mu rękę do żołądka po samo ramię. W pewnym momencie tak mi ją ścisnął przełykiem, że wystraszyłem się w obawie o swoje kości. Oczywiście rękę udało mi się wyjąć z paszczy, a sum w dobrej kondycji wrócił do wody. Po tym doświadczeniu doszedłem do wniosku, że ogromna paszcza z zębami służy sumowi do chwytania ryb, które potem są uśmiercane potężnym uściskiem w gardle. Największe emocje na łowisku, wśród wędkarzy budzi pojawienie się żerującego suma. Wtedy wszyscy z bijącym sercem, w pełnej gotowości stoją przy wędkach. I z reguły w krótkim czasie, któryś z nich ma branie. Kiedyś łowiłem sumy z trzema kolegami. Nagle na wszystkich zestawach, w jednym czasie sygnalizowane były brania. Wszyscy złapaliśmy za kije, każdy zaciął i zaczął holować. Po długim, pełnym emocji holu wyjęliśmy jednego suma, wszystkie haki były w okolicach pyska! Zaczęliśmy rozplątywać zestawy i zastanawiać się, który z nas go złowił? Okazało się, że sum zerwał się jakiemuś wędkarzowi i miał w pysku hak z przyponem i otwartą agrafką, która pozbierała nasze zestawy... A mojego największego złowiłem w październiku 2000 r. Cały dzień pracowałem na działce i kiedy wieczorem wróciłem i miałem zamiar odpocząć zadzwonił kolega z elektryzującą wieścią: - Przyjeżdżaj, sum się „chlapie”. Mimo zmęczenia, wziąłem sprzęt, karasie i pojechałem nad wodę. Przygotowałem i umieściłem w łowisku zestawy. Na jednej wędce sygnalizator cały czas się odzywał; widać karaś w jakiś sposób wyczuł niebezpieczeństwo i usiłował odpłynąć, a na drugiej wędce był spokój. Po godzinie, około 21, na zestawie z „ruchliwym” karasiem miałem wyraźne branie. Po kilkunastu sekundach mocno zaciąłem, krzycząc: - Jest! - do kolegi, który stał trochę dalej. Za chwilę jednak na wędce poczułem luz i powiedziałem głośno: - O, cholera, zszedł! Jednak sum był na haku! Po zacięciu popłynął prosto na mnie i odbił dopiero tuż przy brzegu. Zaczęła się wielominutowa walka. Sum, albo przymurowywał do dna tak, że z najwyższym trudem udawało mi się go oderwać, albo usiłował odpłynąć jak najdalej, a ja starałem się hamować jego zapędy i kierować w swoją stronę. Sum słabł coraz bardziej i po 40 minutach uporczywych zmagań z rybą wyholowałem ją na brzeg. Końcówka żyłki była postrzępiona, ale na szczęście wytrzymała. Po zmierzeniu i zważeniu okazało się, że sum miał 220 cm długości i 70 kg wagi. Na sumy wybieram się z wędką teleskopową o ciężarze wyrzutu 100 g. Używam dużych kołowrotków, które mieszczą, co najmniej 250 m żyłki 0,50. Stosuję 70-ciocentymetrowe przypony z odpowiednio cieńszej plecionki, ale o dużej wytrzymałości i pojedyncze haki nr 7,0. Moim zdaniem najlepszym okresem połowu sumów jest początek lipca, a najczęstsze brania między pierwszym, a dziesiątym lipca. Bardzo dobry jest również październik. Idealna pora i pogoda przy połowie sumów, to wieczór, wiatr i raczej chłodniejsze dni." Nie oznacza to jednak, że zawsze i od razu (nawet po przeczytaniu niniejszego artykułu) można suma złowić. Niejeden z wędkarzy przekonał się, że łowiąc najwłaściwszym sprzętem, na najlepszą przynętę, przy najlepszej pogodzie, w najlepszym, sumowym miejscu - można wrócić do domu o kiju. Hilary JałoszyńskiJak donosi serwis RND, w ciągu ostatnich kilku dni wędkarze odkryli wiele martwych ryb w rzece Saale w Saksonii-Anhalt. Przyczyną może być usterka techniczna w jednej z fabryk sody oraz wyciek solanki amoniakalnej. Do lokalnej prokuratury miała już wpłynąć skarga w tej sprawie. Pierwsze śnięte ryby znaleziono tu w piątek 12 sierpnia.Wędkarstwo Forum Branża wędkarska na forum Książki - grupa miłośników dobrej lektury 2013-02-10 / 11 odpowiedzi książki Wacława Strzeleckiego Czytać w rzece rozumieć ryby,może ktoś ma ,przeczytał i chciałby sprzedać lub pożyczyć bo nigdzie nie moge znalezć tej książki. rysiek38 Ale mi zadałeś temat,sam bym chętnie poczytał ..poprosze moją byłą(niezła hakierka)pewnie to wytropi na necie (2013/02/10 17:54) JOPEK1971 książki Wacława Strzeleckiego Czytać w rzece rozumieć ryby,może ktoś ma ,przeczytał i chciałby sprzedać lub pożyczyć bo nigdzie nie moge znalezć tej tylko jedną książkę tego autora Rzeczne,nawet takową posiadam.;-) (2013/02/10 21:17) SZUWARdragon2 książki Wacława Strzeleckiego Czytać w rzece rozumieć ryby,może ktoś ma ,przeczytał i chciałby sprzedać lub pożyczyć bo nigdzie nie moge znalezć tej zmienna jak kobita!Sam moze sie nauczysz? (2013/02/10 23:28) rysiek38 SZukalem i zero efektó a temat mnie zainteresował ,co prawda znalazłem coś ale za opłatą,poszperam jeszcze (2013/02/11 22:52) cudak Witam,Jestem również zainteresowany tą książką, czy komuś udało się coś ustalić, zdobyć ? (2013/03/29 14:39) Kondiro jeżeli chodzi o książkę Strzeleckiego "Wędkarstwo rzeczne" to ja kupiłem na alledrogo, obecnie czytam rozdział o łowieniu płoci. Stary wolumin ale to co piszą w periodykach tematycznych było już znane dwadzieścia kilka lat temu (2013/03/29 14:45) JOPEK1971 jeżeli chodzi o książkę Strzeleckiego "Wędkarstwo rzeczne" to ja kupiłem na alledrogo, obecnie czytam rozdział o łowieniu płoci. Stary wolumin ale to co piszą w periodykach tematycznych było już znane dwadzieścia kilka lat temuTo jeden z niewielu podręczników który powinien być w biblioteczce wędkarza,Marek Szymański też bzdur nie pisze w swojej książce Wędkarstwo Spinningowe które polecam,bo Marek to świetny myślący spiningista nie tylko się że książki nie napisał Maciek Jagiełło,na pewno był by hicior. (2013/03/29 14:58) cudak jeżeli chodzi o książkę Strzeleckiego "Wędkarstwo rzeczne" to ja kupiłem na alledrogo, obecnie czytam rozdział o łowieniu płoci. Stary wolumin ale to co piszą w periodykach tematycznych było już znane dwadzieścia kilka lat temuZ tą książką nie ma problemu. "Mocno" poszukuję książki pt. "Czytać w rzece, rozumieć ryby" Wacława Strzeleckiego (2013/03/31 14:44) marciano witam,czytać w rzece rozumieć ryby, wędkarstwo rzeczne czy wędkarz i rzeka to jedna książka Wacka Strzeleckiego tyle że chyba wydana w rożnych latach i ewentualnie rozszerzona posiadam tą ostatnia - naprawdę książka godna polecenia i bardzo ciekawie napisananiestety obecnie siedzę w Anglii ale jak wrócę na wakacje to napisze i mogę pozyczycpołamani kija koledzy (2013/10/20 22:00) u?ytkownik16322 Człowiekiem który przed górą 30 paru lat namówił mnie do powrotu nad wodę był śp. wujek mojej żony imiennik Wacława Strzeleckiego ( ponoć znał go osobiście ) mawiałWędkarstwo Rzeczne- nader niebezpieczne Wacław Jeziorowe - nieszczęście gotowe- Tadeusz są klasycy Polskiego wędkarstwa. Mam obydwie pozycje w swojej wędkarskiej oddam za Chiny i zostawię wnuką w wodę tak mawiał wujek Wacek. Wszystkoco jest w tych ,,bibliach " wędkarstwa zgadza się z tym czego nauczył mnie ten stary człowiekWszystko w - moczykij od uuuuuu i jeszcze trochę lat. (2013/10/21 17:32) pafcio0 Tutaj dostępna: (2015/03/22 12:49) Wędkarstwo wiadomości Sklep dla wędkarzy 8yf5wvB.